Niedawno miałam okazję przeczytać książkę Andrei Portes – „Jak najdalejstąd” i jak pamiętacie, w jednym momencie mi się podobała, w drugim nieco
mniej. Ale ostatecznie książkę polecam i uważam, że warto ją przeczytać. Na
podstawie tej książki powstał również film pt. „Prowincjuszka”. Nie mogłam się
powstrzymać – musiałam go obejrzeć!
Opis filmu z Filmweb:
Nastoletnia Luli McMullen (Chloë Grace
Moretz) decyduje się uciec od patologicznych rodziców. Pakuje pistolet i
wyrusza w podróż do Las Vegas. Na swojej drodze dziewczyna spotyka parę ludzi
wyjętych spod prawa, Glendę (Blake Lively) i Eddiego (Eddie Redmayne). Staną
się oni przewodnikami Luli po nieznanym i niebezpiecznym świecie.
Główna bohaterka w filmie
niewątpliwie różni się o tej, która została przedstawiona w książce. Przede
wszystkim, czytając powieść, ma się wrażenie, że Luli jest trochę niezaradna i
niedojrzała – zresztą nic dziwnego, ma dopiero trzynaście lat. Z kolei w
filmie, nie widać po niej jakiejkolwiek niezaradności; dziewczyna doskonale radzi
sobie w roli nastolatki, która właśnie uciekła z domu, tak jak gdyby ta
ucieczka była dla mniej czymś, co robi na co dzień.
W filmie zawsze wszystko musi
być bardzie ubarwione. Autor książki zawsze pominie coś, co dopisze
scenarzysta. Bo jakby to było, gdyby scenarzysta przy produkcji filmu nie miał
żadnego udziału, a z ekranizowane byłoby wyłącznie to, co zostało zapisane
książce? Zdecydowanie nie wyobrażam sobie tego, więcej – jeszcze nigdy nie
spotkałam się z filmem, w którym wszystko byłoby identyczne jak zostało opisane
w powieści.
Tak było również w filmie „Prowincjuszka”.
Coś, co zostało dodane, a co zrobiło na mnie niemałe wrażenie, to, to że główna
bohaterka pięknie rysuje. W książce nie było wspomniane o tym ani słowem, a w
filmie zostały pokazane przepiękne rysunki Luli.
Oczywiście, jak zawsze w
adaptacjach filmowych, wiele rzeczy było innych jak w książce, wiele zostało
pominiętych… A ja, jako, że wcześniej przeczytałam powieść, z zaciekawieniem
oglądałam, co było różne, a co było tak jak opisane przez autorkę.
Dużym plusem dla tego filmu
niewątpliwie jest muzyka. Moim zdaniem muzyka w filmie to podstawa. Nie lubię
oglądać filmów, w których nie ma dobrej ścieżki dźwiękowej. A ta była dobra. Niekiedy,
słuchając jej można mieć wrażenie, że jest się na dobrym ranczu; ciężko jest
trafić na dobrą muzykę country, która nie byłaby banalna, wpadałaby w ucho i
nie kojarzyła się z disco-polo (ja niestety tak mam, że wiele utworów country z
tą muzyką mi się kojarzy). Ale do utworów w tym filmie nie mam zarzutów.
Nie ukrywam – początek
spodobał mi się. Nawet pomyślałam sobie, że film pewnie będzie ciekawszy od
książki… Jednak myliłam się. Adaptacja filmowa jest równie ciężka w odbiorze
jak książka; trochę nudzi, trochę szokuje, zadziwia, wprawia w osłupienie. Chyba
tym razem nie polecę Wam tego filmu. Chyba, że dla samej muzyki;)
Pozdrawiam,
Sia
Myślę, że prędzej sięgnę po książkę niż włączę film.
OdpowiedzUsuńTeż tak polecam :)
UsuńMuszę najpierw przeczytać książkę, koniecznie.
OdpowiedzUsuńKsiążki nie czytałam jednak film oglądałam i oceniam go jak najbardziej pozytywnie, fajny miał klimat :D Może książka mnie jeszcze bardziej zaskoczy ;D
OdpowiedzUsuńO tak muzyka dla mnie jest równie ważna co treść :)
OdpowiedzUsuń