Miałam
ten wpis wstawić już dawno, ale wtedy, „dawno”, jakoś tyle działo się a moim
blogu, że nie znalazłam odpowiedniego dnia na udostępnienie Wam tych myśli.
Jednak dzisiejszy dzień jest chyba odpowiednim momentem… Dziś jest dzień przed
liturgicznym wspomnieniem św. o. Pio.
Miałam
kiedyś takie „szczególnie trudne chwile”, gdy bałam się absolutnie wszystkiego.
Nie potrafiłam racjonalnie myśleć, nie miałam powodów do uśmiechu. Pamiętam, że
wszystko, co robiłam, robiłam z wielkim przymusem. W tym okresie, jeszcze
musiałam rozmawiać z wieloma osobami. Każda rozmowa z kimkolwiek, była dla mnie
wtedy dość dużym poświęceniem. Nie potrafiłam się cieszyć, moje przygnębienie
można by było zauważyć gołym okiem, lecz ja zakładałam maskę i udawałam, że
jakoś uda mi się z tego wyjść. Jednak, nie myślcie o mnie źle, mój stan nie
miał nic wspólnego z depresją! Bardziej – stale wszystkiemu zaprzeczałam, nie
chciałam wierzyć w nic dobrego…