Są rzeczy, o których z reguły się nie
mówi, bo… co pomyślą sobie inny, uznają nas za dziwaków, wyśmieją. A czasami w
człowieku po prostu pojawia się strach, który spowodowany jest stereotypami –
niektóre zachowania od wieków nie są akceptowane i uchodzą za nieodpowiednie. A
osoby, które są „inne” zostają pozostawiane ze swoim problemem same sobie.
Główna bohaterka powieści „Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu” autorstwa Anny
McPartlin po 20 latach postanawia jednak opowiedzieć historię swojego syna i
zmienić myślenie oraz wrogie nastawienie wielu ludzi.
Maisie,
mając nieco ponad 18 lat, przeżyła pierwszą traumę, która na długo pozostawiła
strach w jej świadomości. Kobieta została zgwałcona przez własnego chłopaka,
tego samego, z którym później wzięła ślub, miała dwójkę dzieci, i który
bezwątpienia był chory psychicznie. Wiele wycierpiała, będąc z nim w związku,
ale także dzięki temu doświadczeniu wiele się nauczyła, stała się wewnętrznie
silniejsza. Jednak taka informacja załamała by chyba każdego… Maisia straciła
syna. Jeremy umarł 20 lat temu, a teraz jego matka postanowiła przerwać
milczenie i, od początku do końca, o powiedzieć całą prawdę.
„Muszę tego pragnąć wystarczająco mocno.
Muszę w to wierzyć. Muszę robić, co tylko się da: wtedy stanę się, jak reszta
chłopaków. To po prostu wymaga czasu i cierpliwości. Mogę się zmienić. Jeszcze
nie jest za późno.”
Anna
McPartlin zasłynęła dzięki
powieści „Ostatnie dni Królika”, która okazała się niesamowicie wstrząsająca i
wzruszająca. Spodziewałam się, że tym razem będzie podobnie, a opis pozwalał mi
wierzyć, że tak będzie… „Gdzieś tam w
szczęśliwym miejscu” od początku dostarcza czytelnikowi wielu emocji,
jednak początek „trzyma w napięciu”, a dopiero pod sam koniec czytelnik może
pozwolić „ponieść się emocjom”, poznając bolesną prawdę.
Początek
powieści miejscami przypomina thriller – wyzywana, bita kobieta, dzieci, które
są świadkami przemocy domowej, a później jeszcze to tajemnicze zniknięcie
Jeremy’ego. Cała książka owiana jest tajemnicą, wiele w niej niewyjaśnionych zagadek
– co z kolei niektórym przypomina kryminał – ostatecznie jednak jest to
dramatyczna historia, na której wyjaśnienie autorka każe czekać czytelnikowi
niemal do ostatniej strony.
„No, dawaj, stary, obaj dobrze wiemy,
jak ciężko jest czasem oddychać, ale mimo to jakoś próbujemy. Cały czas
próbujemy.”
Będąc
w połowie książki, pomyślałam sobie: „Informacja zawarta w opisie z tyłu
książki, o tym, że syn Maisie umarł, jest największym spoilerem jaki mógł się
pojawić w streszczeniu”. Jednak śmierć Jeremy’ego wcale nie jest taka oczywista
– czytelnik przez całą powieść ma złudną nadzieję, że to niemożliwe i chce ja
jak najszybciej dotrzeć do końca, by poznać całą prawdę… Co się stało z Jeremim?
Anna McPartlin, wspominając w opisie śmierć chłopaka, jednocześnie próbuje
ukryć coś zupełnie innego… Jaką tajemnicę
skrywał głęboko w sercu Jeremy?
Mówiąc
szczerze, na początku książka nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Od
pierwszych stron spodziewałam się wzruszającej historii, a tymczasem – początek
niemal nie przerażał. Dopiero pod sam koniec dotarło do mnie, o jak trudnym i
ważnym temacie postanowiła napisać Anna McPartlin. „Gdzieś tam w szczęśliwym
miejscu” to bardzo wartościowa powieść, która pozwala zmienić stereotypowe
myślenie, dlatego, moim zdaniem, powinien przeczytać ją absolutnie każdy.
„A tym, którzy ukrywają
swoją prawdziwą tożsamość, chciałabym przekazać tylko jedno: macie prawo do
miłości. Musicie tylko być sobą i tę miłość odnaleźć”.
SIA
Mną książka wstrząsnęła. Muszę przeczytać poprzednią książkę autorki, gdyż wszyscy się nią zachwycają.
OdpowiedzUsuńKsiążka przyprawiła mnie zarówno o łzy jak i o dreszcze. Nie miałam okazji przeczytac jeszcze "Ostatnich dni królika" ale koniecznie musze to nadrobić.
OdpowiedzUsuńDo tej pory czytałam bardzo pozytywne recenzje. Muszę sama się przekonać, czy książka mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie.
OdpowiedzUsuńMoglo by byc cala recenzja ksiazki.
Usuń