Czasami w naszym życiu pojawia się nagle coś niespodziewanego, na
przykład jakaś nieoczekiwana choroba. Ciężka, lub nawet śmiertelna, choroba
zawsze na początku budzi lęk i obawy, ale ostatecznie trzeba podjąć decyzję:
albo godzimy się na chorobę, akceptujemy ją i staramy się z nią walczyć i zwyciężyć,
albo poddajemy się, załamujemy i pozwalamy wygrać chorobie. Jeśli jednak
postanowimy z nią walczyć książka Alberta
Espinosa „Świat na żółto” z pewnością okaże się pomocna na wielu etapach
naszego „powrotu do zdrowia”, ale także w wielu dziwnych sytuacjach w naszym
życiu.
Albert Espinosa od 14. roku życia chorował na raka, z którym
walczył przez 10 lat. W wyniku choroby stracił nogę, płuco i fragment wątroby.
Jednak, pomimo przeciwności, nigdy się nie poddał, a nawet więcej – choroba wiele
go nauczyła, wiele pozwoliła mu zrozumieć, a także zmieniła jego sposób
patrzenia na świat, na bardziej pozytywny. Autor książki, chcąc podzielić się
swoim doświadczeniem, postanowił napisać książkę, która ma pomóc zrozumieć czytelnikom,
że życie, mimo wszystko, może być piękne i powinno być wykorzystane w każdej
sekundzie jak najlepiej.
„A jeśli zastrzyki nie bolą? A co będzie, jeśli
będziemy reagować na ból tak, jak pokazują to na filmach, nie zauważając go? A
jeśli słowo „ból” nie istnieje. (…) Tamtego dnia odkryłem, że ból jest słowem,
które nie ma żadnej realnej wartości; jest jak strach. Te dwa słowa przerażają, wywołują ból i strach. Ale jeśli słowo nie
istnieje, to rzecz, którą ono definiuje, również nie istnieje.”
„Świat na żółto” to zbiór 23. odkryć autora (dla czytelników cennych
wskazówek), które uratowały mu życie, a teraz mogą uratować życie każdemu, kto
na coś jest chory, kto z czymś sobie nie radzi... Odkrycia Alberta Espinosa są
bardzo różne. Jedne mogą nam się bardziej podobać, inne mogą być dla nas
zupełnie niezrozumiałe – tak też było w moim przypadku. Cytat, który
przetoczyłam powyżej, jest właśnie jednym z odkryć Alberta, które bezwątpienia popieram,
i które stało się również moim cennym odkryciem. Jednak w książce pojawia się
także kilka innych odkryć, które niekoniecznie do mnie przemawiają. Jedne
wydają się mieć dość „magiczny” charakter (choć autor stanowczo temu
zaprzecza), inne są całkowicie absurdalne (jak to, że „śmierć wszystko uszlachetnia
i wszystko kończy).
Jednak sama książka nie opiera
się wyłącznie na odkryciach i na „plusach” choroby. „Świat na żółto” to w
rzeczywistości coś więcej; to świat, w którym właśnie „żółci” odgrywają bardzo
dużą rolę w naszym życiu. Brzmi to dziwnie i rzeczywiście jest dość trudne do
zrozumienia (przynajmniej dla mnie). Mam wrażenie, że autor, pisząc tę książkę,
chciał stworzyć jakąś nową ideologię, przekonać ludzi do tego, by zaczęli
tworzyć swój „świat na żółto”… I właśnie chyba tylko to w tej książce mi się
nie podobało. Ogólnie odkrycia Alberta i jego wspomnienia są dość ciekawe,
jednak jego koncepcja „żółtych” nie do końca do mnie przemawia.
„Żółty:
Określenie osoby, która jest kimś wyjątkowym w twoim życiu. Żółci znajdują się
wśród twoich przyjaciół i ukochanych. Nie jest konieczne widywanie się z nimi,
ani utrzymywanie z nimi kontaktu.”
Podsumowując, jeśli ktoś lubi
wspomnienia to książkę czyta się bardzo szybko, i gdyby pominąć tę nieszczęsną
ideologię, książka bardzo by mi się podobała. Jednak, moim zdaniem, ta
ideologia przysłania większość wartości tej książki. Dlatego też, chyba z
czystym sumieniem nie mogłabym polecić tej książki (chyba, że pominiecie
koncepcję świta na żółto i skupicie się tylko na odkryciach i doświadczeniach
autora).
Nie byłabym sobą, gdybym
jeszcze o tym nie wspomniała… Na podstawie książki postała ekranizacja filmowa
(i chyba także jakiś serial). Moja lista filmów, które chcę obejrzeć niestety
cały czas się powiększa, więc naprawdę nie wiem kiedy ten obejrzę, ale bardzo
mnie ciekawi ;)
Czytaliście te książkę/ chcecie przeczytać?
Pozdrawiam,
SIA
A ja bym się zdecydowała przeczytać z ciekawości.
OdpowiedzUsuńJa sama walczę od dziecka z nieuleczalną chorobą serca. Ale większość Ludzi z życia codziennego nawet o tym nie wie. Wie o tym tylko moja Rodzina oraz Przyjaciółka. I mam to wpisane w moim profilu na Bloggerze. Tyle wystarczy. Nie użalam się nad sobą tylko biorę leki i staram się żyć jak zdrowy Człowiek :D A raka też znam. I to z doświadczenia. Na raka pochowałam Mamę. Kiedyś jak słyszałam słowo: ''Rak'' myślałam sobie: ''Ciężka choroba''. A dziś jak słyszę to słowo to płakać mnie się chce, ponieważ mam świadomość jak Człowiek będzie cierpiał i umierał dosłownie w męczarniach. Kiedyś myślałam, że jestem za eutanazją. A teraz pudrowego różowego pojęcia nie mam :/ Bo Człowiek niby cierpi, ale żyje. A jak umrze to do końca własnego życia Go nie zobaczysz ani nie usłyszysz. I tęsknisz za Nim bardziej niż wczoraj. Ja nawet nie wiem czy do końca na 100% Ateistką jestem :/ Gdzieś coś w środku mam iskierkę nadziei i wizję, że umrę i pójdę tym przysłowiowym tunelem ze światełkiem na końcu. I zobaczę tam moją Mamę <3
OdpowiedzUsuń