12 stycznia 2012 roku, Czarny
Czwartek, to znacząca data. Właśnie tego dnia zdarzyły się cztery
niespodziewane katastrofy lotnicze. Zginęły setki osób, a ocalało tylko troje
dzieci… A może więcej?
Analizy fenomenu trojga ocalałych postanowiła dokonać Elspeth Martins, która
bezpośrednio po tych katastrofach lotniczych zbierała materiały: przeprowadzała
wywiady z wieloma osobami mogącymi być w
jakikolwiek sposób związanymi ze sprawą, śledziła artykuły prasowe, fora
internetowe – robiła wszystko, by poznać prawdę o tych katastrofach. W końcu
ocalało tylko troje osób. Zdaniem przywódców religijnych to nie mógł być
przypadek, te katastrofy musiały o czymś świadczyć… Na przykład o nadchodzącym
Końcu Świata.
„Przedsiębiorczy
pastor z San Antonio w Teksasie uruchomił pierwszą chrzcielnicę driver-in,
gdzie za równowartość ceny big maca można zapewnić sobie zbawienie”.
(s. 339)
(s. 339)
Początek tej książki, wstęp fikcyjnej dziennikarki Elspeth Martins, brzmiał
tak przekonująco, że byłam pewna, iż ta książka musi być oparta na faktach.
Oczywiście pierwszą czynnością, którą postanowiłam zrobić zanim na dobre wciągnęłam się w czytanie, to sprawdzić, czy rzeczywiście ta historia jest prawdziwa. I jakie było moje
zaskoczenie, gdy jednak okazało się, że Czarny Czwartek, 12 stycznia 2012 roku, to tylko
fikcja literacka! Pomysł autorki Sarah
Lotz, żeby cała książka zawierała liczne reportaże, wspomnienia bliskich
osób, które zginęły w katastrofach, zapisy z forów internetowych… Wszystko to
profesjonalnie wprowadziło mnie w błąd, że jest to literatura faktu.
Wszystkie te reportaże oraz „prawdziwe relacje” na początku czytało mi się bardzo
przyjemnie i lekko, z czasem jednak zaczęłam żałować, że ta książka ma taką
formę. Przemknęło mi przez myśl, że chyba jednak zwykłą powieść czytałoby mi się
łatwiej. Niestety, w tym przypadku w połowie książki byłam już bardzo znużona –
pomimo tego, że akcja stale posuwała się do przodu, a autorka zasypywała
czytelnika coraz to nowymi wątkami.
Książkę tę chciałam przeczytać już od wielu lat. Właściwie od samego
początku, od momentu premiery tej książki, intrygowała mnie okładka tego thrillera. Niemal cała czarna. I jak
później się przekonałam – brzegi tej książki również są czarne. Słyszałam także
liczne opinie na temat tej książki – wszystkie pozytywne i zachęcające do przeczytania. Czego się spodziewałam? Jakiegoś strasznego thrillera. Tymczasem był on
z rodzaju tych mocno umiarkowanych. Było kilka przerażających scen, ale
naprawdę było ich tylko kilka, tzn. stanowczo za mało, jak na tyle pozytywnych recenzji.
Niestety nie zachwyciła mnie ta książka, pomimo tego, że wcześniej miałam ją na
liście must have…
Sia
PS Nie żebym ten cytat popierała – po prostu szalenie mnie rozbawił, gdy go przeczytałam ;-) Chociaż wyrwany z kontekstu już chyba nie jest tak bardzo atrakcyjny...
Twoja recenzja mnie przekonała do tego by sięgnąć po tytuł, akurat jestem nad morzem, przyda się nadrobić zaległości w literaturze:)
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie i chętnie bym przeczytała tą pozycję.
OdpowiedzUsuńKojarzę, że jakiś czas temu o tym tytule było bardzo głośno. Z racji jednak, że to nie moje klimaty, jakoś szczególnie mnie nie zainteresował.
OdpowiedzUsuńJa chyba jednak uległam modzie... I przekonałam się, że to tylko było "wiele hałasu o nic".
Usuń