poniedziałek, 29 lipca 2019

Sarah Lotz – „Troje”



12 stycznia 2012 roku, Czarny Czwartek, to znacząca data. Właśnie tego dnia zdarzyły się cztery niespodziewane katastrofy lotnicze. Zginęły setki osób, a ocalało tylko troje dzieci… A może więcej? 

Analizy fenomenu trojga ocalałych postanowiła dokonać Elspeth Martins, która bezpośrednio po tych katastrofach lotniczych zbierała materiały: przeprowadzała wywiady z wieloma osobami mogącymi być w  jakikolwiek sposób związanymi ze sprawą, śledziła artykuły prasowe, fora internetowe – robiła wszystko, by poznać prawdę o tych katastrofach. W końcu ocalało tylko troje osób. Zdaniem przywódców religijnych to nie mógł być przypadek, te katastrofy musiały o czymś świadczyć… Na przykład o nadchodzącym Końcu Świata.


„Przedsiębiorczy pastor z San Antonio w Teksasie uruchomił pierwszą chrzcielnicę driver-in, gdzie za równowartość ceny big maca można zapewnić sobie zbawienie”.
(s. 339)

Początek tej książki, wstęp fikcyjnej dziennikarki Elspeth Martins, brzmiał tak przekonująco, że byłam pewna, iż ta książka musi być oparta na faktach. Oczywiście pierwszą czynnością, którą postanowiłam zrobić zanim na dobre wciągnęłam się w czytanie, to sprawdzić, czy rzeczywiście ta historia jest prawdziwa. I jakie było moje zaskoczenie, gdy jednak okazało się, że Czarny Czwartek, 12 stycznia 2012 roku, to tylko fikcja literacka! Pomysł autorki Sarah Lotz, żeby cała książka zawierała liczne reportaże, wspomnienia bliskich osób, które zginęły w katastrofach, zapisy z forów internetowych… Wszystko to profesjonalnie wprowadziło mnie w błąd, że jest to literatura faktu.

Wszystkie te reportaże oraz „prawdziwe relacje” na początku czytało mi się bardzo przyjemnie i lekko, z czasem jednak zaczęłam żałować, że ta książka ma taką formę. Przemknęło mi przez myśl, że chyba jednak zwykłą powieść czytałoby mi się łatwiej. Niestety, w tym przypadku w połowie książki byłam już bardzo znużona – pomimo tego, że akcja stale posuwała się do przodu, a autorka zasypywała czytelnika coraz to nowymi wątkami.

Książkę tę chciałam przeczytać już od wielu lat. Właściwie od samego początku, od momentu premiery tej książki, intrygowała mnie okładka tego thrillera. Niemal cała czarna. I jak później się przekonałam – brzegi tej książki również są czarne. Słyszałam także liczne opinie na temat tej książki – wszystkie pozytywne i zachęcające do przeczytania. Czego się spodziewałam? Jakiegoś strasznego thrillera. Tymczasem był on z rodzaju tych mocno umiarkowanych. Było kilka przerażających scen, ale naprawdę było ich tylko kilka, tzn. stanowczo za mało, jak na tyle pozytywnych recenzji. Niestety nie zachwyciła mnie ta książka, pomimo tego, że wcześniej miałam ją na liście must have

Sia

PS Nie żebym ten cytat popierała  po prostu szalenie mnie rozbawił, gdy go przeczytałam ;-) Chociaż wyrwany z kontekstu już chyba nie jest tak bardzo atrakcyjny... 

4 komentarze:

  1. Twoja recenzja mnie przekonała do tego by sięgnąć po tytuł, akurat jestem nad morzem, przyda się nadrobić zaległości w literaturze:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaintrygowałaś mnie i chętnie bym przeczytała tą pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kojarzę, że jakiś czas temu o tym tytule było bardzo głośno. Z racji jednak, że to nie moje klimaty, jakoś szczególnie mnie nie zainteresował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba jednak uległam modzie... I przekonałam się, że to tylko było "wiele hałasu o nic".

      Usuń