sobota, 17 lutego 2018

Hollis Seamon – „Ktoś na górze mnie nienawidzi”

Ktoś na górze mnie nienawidzi

Zazwyczaj ciężko jest pogodzić się ze śmiertelną chorobą młodego człowieka. Śmierć osoby starszej przyjmuje się za coś naturalnego, ale co kiedy umiera dziecko, które powinno mieć przed sobą jeszcze „całe życie”? Spójrzmy na to z perspektywy 17-letniego Richiego walczącego z rakiem, bohatera książki Hollis Seamon „Ktoś na górze mnie nienawidzi”.

„Wszyscy mają problemy, wiesz? Cały świat jest smutny (…). Ludzie cierpią, każdy cierpi. Pojmujesz? Czy nadal myślisz, że tylko ty jeden? Zdaje ci się, że zostałeś wybrany?” 
(s. 114)

Richie ma 17 lat i od 11 roku życia szpitalne sale nie są mu obce. Jak sam żartobliwie nazywa swoją chorobę – cierpi na zespół KNGMN, tzn. Ktoś Na Górze Mnie Nienawidzi. W szpitalu poznaje Sylvie, z którą wspólnie próbuje rozweselić swoją szarą codzienność – w końcu są nastolatkami i chcieliby spróbować tych wszystkich rzeczy, które robią ich rówieśnicy. Robią szalone rzeczy, czasami przesadzają… ale w końcu zostało im niewiele czasu, więc chyba mają prawo spróbować tego wszystkiego, co jest zabronione?


Powieść Hollis Seamon napisana jest w pierwsze osobie. Całą swoją historię opowiada sam Richie – a co za tym idzie – całą historia opisana jest bardzo swobodnym językiem, typowo młodzieżowym i w dodatku w amerykańskim stylu (sic!). Seks, pieniądze, Halloween i przekonanie, że Bóg naprawdę zsyła na człowieka cierpienie „z nienawiści” w tej książce są oczywiste… i właśnie to powoduje, że nie potrafię znaleźć w niej wielu pozytywnych momentów.

Choć pozytywne sceny z tej książce są. Wielokrotnie podczas czytana śmiałam się sama do siebie. Zwariowana babcia Richiego, Braciszek Bernard, Phil czy ojciec Sylvie – wszyscy oni dodają wyjątkowe, zabawne zabarwienie tej książce; chociaż ich zachowanie wydaje się często tak mało realistyczne – dzięki nim fabuła tej książki nie jest monotonna, a w życiu Richiego cały czas coś się dzieje.

Nie ukrywam jednak, że spodziewałam się czegoś więcej. Podczas czytania tej książki cały czas liczyłam na jakiś „happy end”; liczyłam, że ten wymowny tytuł powieści w ostatnim zdaniu nabierze nowego sensu i… może nabrał?

Ogólne zakończenie jest otwarte i bardzo wzruszające, jednak nie mogę ocenić książki tylko po zakończeniu. Jeśli mam podsumować całość – to jak wspomniałam wcześniej – powieść jest napisana, moim zdaniem, w zbyt amerykańskim stylu, gdzie młody człowiek ma więcej praw niż obowiązków, a rodzice są zawsze „partnerami”, którzy na wszystko przymkną oko. Dlatego ogólnie ta książka mnie zawiodła i jedynie zakończenie pozwala mi wyobrazić sobie piękną, drugą część tej historii. Ale przeczytajcie i oceńcie sami :)

Sia

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Linia!

1 komentarz: