Zazwyczaj
ciężko jest pogodzić się ze śmiertelną chorobą młodego człowieka. Śmierć osoby
starszej przyjmuje się za coś naturalnego, ale co kiedy umiera dziecko, które
powinno mieć przed sobą jeszcze „całe życie”? Spójrzmy na to z perspektywy
17-letniego Richiego walczącego z rakiem, bohatera książki Hollis
Seamon „Ktoś na górze mnie nienawidzi”.
„Wszyscy mają problemy, wiesz? Cały
świat jest smutny (…). Ludzie cierpią, każdy cierpi. Pojmujesz? Czy nadal
myślisz, że tylko ty jeden? Zdaje ci się, że zostałeś wybrany?”
(s. 114)
Richie
ma 17 lat i od 11 roku życia szpitalne sale nie są mu obce. Jak sam żartobliwie
nazywa swoją chorobę – cierpi na zespół KNGMN, tzn. Ktoś Na Górze Mnie
Nienawidzi. W szpitalu poznaje Sylvie, z którą wspólnie próbuje rozweselić
swoją szarą codzienność – w końcu są nastolatkami i chcieliby spróbować tych
wszystkich rzeczy, które robią ich rówieśnicy. Robią szalone rzeczy, czasami
przesadzają… ale w końcu zostało im niewiele czasu, więc chyba mają prawo
spróbować tego wszystkiego, co jest zabronione?
Powieść
Hollis Seamon napisana jest w pierwsze osobie. Całą swoją historię opowiada sam
Richie – a co za tym idzie – całą historia opisana jest bardzo swobodnym
językiem, typowo młodzieżowym i w dodatku w amerykańskim stylu (sic!). Seks,
pieniądze, Halloween i przekonanie, że Bóg naprawdę zsyła na człowieka cierpienie „z
nienawiści” w tej książce są oczywiste… i właśnie to powoduje, że nie potrafię
znaleźć w niej wielu pozytywnych momentów.
Choć
pozytywne sceny z tej książce są. Wielokrotnie podczas czytana
śmiałam się sama do siebie. Zwariowana babcia Richiego, Braciszek Bernard, Phil
czy ojciec Sylvie – wszyscy oni dodają wyjątkowe, zabawne zabarwienie tej
książce; chociaż ich zachowanie wydaje się często tak mało realistyczne –
dzięki nim fabuła tej książki nie jest monotonna, a w życiu Richiego cały czas
coś się dzieje.
Nie ukrywam jednak, że spodziewałam się czegoś więcej. Podczas czytania tej książki cały czas liczyłam
na jakiś „happy end”; liczyłam, że ten wymowny tytuł powieści w ostatnim zdaniu
nabierze nowego sensu i… może nabrał?
Ogólne
zakończenie jest otwarte i bardzo wzruszające, jednak nie mogę ocenić książki
tylko po zakończeniu. Jeśli mam podsumować całość – to jak wspomniałam wcześniej –
powieść jest napisana, moim zdaniem, w zbyt amerykańskim stylu, gdzie młody człowiek ma więcej praw niż obowiązków, a rodzice są zawsze „partnerami”, którzy na
wszystko przymkną oko. Dlatego ogólnie ta książka mnie zawiodła i jedynie
zakończenie pozwala mi wyobrazić sobie piękną, drugą część tej historii. Ale przeczytajcie i oceńcie sami :)
Sia
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Linia!
Ten amerykański styl rzeczywiście może przeszkadzać.
OdpowiedzUsuń