Można
napisać setki książek, ale na nic nie przydadzą się one, jeśli nie będzie miał
kto ich czytać. Jednych do czytania nie trzeba długo zachęcać, innych potrafi
zachęcić sam autor. Tak zachęca o. Jan Góra – samą swoją osobowością. Najpierw
zachęcał wszystkich do duszpasterstwa, później na Lednicę, Jamną i Hermanice… a
teraz jego książki doskonale uzupełniają wszystkie te wspólne spotkania i na
nowo łączą młodych z Chrystusem.
Ostatnio
o. Adam Szustak opowiadał, jak to pandy uwielbiają… rozkładać nogi na wszystkie
możliwe sposoby. Myślę, że śp. o. Jan Góra nie obraziłby się, gdybym napisała,
że poniekąd przyjął bezpieczną pozycję pandy. Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Ale
może nie będę głębiej rozwijać tej myśli. O co chodzi z tymi „nogami za
kaloryferem” najlepiej tłumaczy sam o. Góra, który cały jeden felieton
poświęcił właśnie temu wydarzeniu.
Ojciec Jan Góra… Tyle razy pisałam już o nim na moim blogu, że chyba
daruję sobie kolejną „notę biograficzną” na jego temat. To po prostu Człowiek,
który w wielu młodych – w tym także we mnie – wyrył trwały ślad; który w
najprostszy możliwy sposób potrafił dotrzeć do każdego. Uczył świadectwem
swojego życia miłości do bliźniego i do Pana Boga. Nie słowem – choć słów
zostawił dużo – ale właśnie żywym
przykładem. Do dziś dźwięczą mi w uszach jego słowa „Bardzo mocno Was kocham”…
Ale o tym już pisałam!
„Z
nogami za kaloryferem”. To zbiór felietonów
– lepszych i gorszych, ale trudno się spodziewać, żeby ktoś zawsze pisał
idealnie. Ojciec Jan Góra szczególnie lubił pisać o swojej „trójcy”, o trzech
miejscach spotkań z młodymi – na Jamnej, na Lednicy i w Hermanichach. Ale pisał
też o codzienności: o najważniejszych wydarzeniach, niezapomnianych momentach,
chwilach, które warto wspominać. Pisał o ludziach, o których warto pamiętać,
którzy byli dla niego wzorem, którzy go uczyli i kształtowali przykładem swojego
życia. Wśród tych osób oczywiście nie mogło zabraknąć św. Jana Pawła II. Ojciec
Jan wychował się u jego boku – jak długo on był papieżem, tak długo, każdego
roku przynajmniej raz, o. Jan musiał odwiedzić Watykan.
„Piszę o ludziach, którzy odeszli bezpowrotnie. Mnie jednak nie poraża
smutek, ale przeciwnie spokojna radość, że w niebie mam swoich orędowników;
ludzi, którzy znali mnie doskonale.”*
Wszystkie
te felietony są niesamowicie krótkie, dlatego, gdy je czytałam, nie potrafiłam
się oderwać. Po przeczytaniu 3 stron (czyli jednego felietonu) musiałam
rozpocząć kolejny. Przy ich czytaniu, na przemian płakałam i śmiałam się.
Zupełnie jakbym słuchała opowieści dobrego przyjaciela, z którym nie widziałam
się do wieków, a który teraz, w ciągu kilku dni, chce mi opowiedzieć absolutnie
o wszystkim… Więc słuchałam i nadziwić się nie mogłam. A teraz mam niedosyt.
Ale całe szczęście przede mną jeszcze masa książek ojca Jana Góry, których
jeszcze nie przeczytałam, więc nadal będę słuchać!
Nie
wyobrażam sobie osoby, która jeszcze nie zna tych zabawnych i wzruszających, a
jednocześnie pełnych powagi i życiowej mądrości felietonów. Jeśli jednak taka
osoba jest – to zachęcam po raz setny, nie mając argumentów –warto w ciemno!
Pozdrawiam
wakacyjnie,
Sia
*Jan Góra „Z nogami za kaloryferem”. Zysk i S-ka: Poznań,
2006, s. 199
Dawno nie czytałam takich felietonów. Może więc się na te akurat skuszę.
OdpowiedzUsuńNie znam tego pana. Ale miło by było przeczytać coś nowego. Feteliony są czasem naprawdę wyjątkowe :)
OdpowiedzUsuńImponował mi zawsze ten charyzmatyczny duchowny, więc zachęciłaś mnie bardzo do jego felietonów...Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZapiszę tytuł. Chętnie przeczytam te felietony ;)
OdpowiedzUsuń