sobota, 11 czerwca 2016

Moja Lednica ♥

Hej!

Pewnie zauważyliście – dawno na moim blogu nie było żadnego luźniejszego wpisu. Takiego o mnie, o tym, co ostatnio robię, co się u mnie dzieje… Gdzie się podziały moje pasje? Tego pytania też dawno sobie nie zadawałam. A to wielki błąd! Bo przecież po to tego bloga zakładałam. Żeby „dzielić się z Wami sobą”, swoimi zainteresowaniami i miłościami. No dobra, książki i pisanie to też moja pasja, ale chyba nie można wyłącznie czytać?

Z przyzwyczajenia, mam ochotę powiedzieć, że u mnie nic nowego, nic ciekawego się nie dzieje. Ale to nie prawda, bo trochę się dzieje.


Miałam ostatnio okazję spełnić jedno ze swoich „marzeń” – chociaż nie jestem pewna, czy to było marzenie, czy bardziej ktoś mi powiedział, że „muszę” tam być – mianowicie, 4 czerwca po raz pierwszy udało mi się być na Spotkaniu Młodych na Lednicy. Jednak, o tym, jak udało mi się tam pojechać powinnam napisać co najmniej książkę – bo to jest zbyt długa historia, żebym mogła o tym pisać na blogu, ale pokrótce… (dla zainteresowanych – prawdopodobnie napiszę ok. 10 stron A4 wspomnień).

Pamiętam jak rok temu (może dwa lata temu) słuchałam rekolekcji internetowych Ojca Jana Góry. Nie wiem, co ten człowiek w sobie miał i jak on to zrobił, ale potrafił mnie rozbawić do łez i sprawić, że naprawdę poczułam się wyjątkowo. On mówił „Kocham Was” do wszystkich, a jednak czuło się, jakby to „Kocham” było skierowane tylko do jednej konkretnej osoby, tylko do mnie… Wtedy jeszcze za wiele nie wiedziałam o Lednicy, nie wiedziałam, co tam się dzieje. Gdzieś, kiedyś, ktoś mi o niej odpowiadał, ale dopiero po przesłuchaniu tych rekolekcji dowiedziałam się, że Lednica to dzieło tego niesamowitego dominikanina. Chciałam tam pojechać, poznać go… Zaraz po internetowych rekolekcjach nie udało się, ponieważ miałam w tamtym roku wesele brata. No to za rok, pomyślałam. No to za rok. Przez ten czas nawet już nie myślałam o Lednicy, nie myślałam o Ojcu Janie. Dopiero, gdy dowiedziałam się o Jego śmierci… Chyba nie muszę mówić, jak wielki był to dla mnie szok, bo był ogromny, nie mogłam w to uwierzyć. Chociaż, pamiętam, że doświadczyłam wtedy czegoś bardzo dziwnego – bardziej radości niż smutku – no to mamy nowego świętego! Umrzeć w trakcie odprawiania Mszy Świętej i w dodatku w czasie rorat, czasie oczekiwania, niemal przed samym Bożym Narodzeniem, niespodziewanie… tak mógł tylko Ojciec Jan Góra!

Niemal zaraz po śmierci Ojca Jana pomyślałam sobie: zrobię projekt o Lednicy, o Ojcu Janie; popytam ludzi, jaki on był, dlaczego wszyscy tak bardzo się Nim „zachwycali” i kochali go… Ale z tym projektem to też właściwie nie wiem, dlaczego postanowiłam go zrobić, skąd ten pomysł… Od samego początku wmawiam sobie, że to wszystko przez Ojca Jana, bo ja w życiu nie wpadłabym na taki [szalony] pomysł.


Projekt nie był łatwy (a przynajmniej nie tak łatwy jak się spodziewałam), jednak nie będę o nim pisać – można przeczytać o nim na moim blogu, ba, nawet można go w całości przeczytać on-line – do czego gorąco zachęcam, naprawdę warto!

Projekt skończyłam gdzieś na początku maja. Miesiąc przed Spotkaniem na Lednicy. Właściwie już było prawie pewne, że pojadę. Miałam jechać z przyjaciółką i przyjacielem 3 czerwca do Poznania, a później, 4 czerwca, z rana na Lednicę, a na Lednicy miała dołączyć do nas jeszcze jedna koleżanka. Już wszystko było przygotowane, nawet chyba nocleg już też mieliśmy pewny… A tu nagle, 2 tygodnie przed Lednicą, kolega pisze, że nie może jechać. Na bank nie pojedzie. A jak on nie jedzie to przyjaciółka wiadomo, że też nie… Byłam w wielkim szoku. Strasznie się na nim zawiodłam, nie potrafiłam zrozumieć jego decyzji… Chociaż powinnam. Ja w końcu też nie mam pieniędzy (choć rodzice za bardzo mnie kochają, żeby mogli mi nie pozwolić jechać). Nie odzywałam się do przyjaciół przez tydzień! Zablokowałam ich nawet na Facebooku. Koleżanka była zrozpaczona, że mnie „straciła”, ale ja też. Nie chciałam tracić przyjaciół na zawsze, a przez mój egoizm o mało tego nie zrobiłam. Pogodziliśmy się dopiero wtedy, gdy cudem okazało się, że jest organizowany wyjazd z Rzeszowa (chyba jedyny w całym tak dużym mieście…) i mogę jechać. To nie moja diecezja, ani nie moje miasto, ale w sumie mam blisko, więc nie mogłam się usprawiedliwiać. A poza tym, nie mogłam teraz zrezygnować, skoro sama o ten cud prosiłam!

(…)

Dobra, ale nie będę pisała o wszystkim, bo wyjdzie za długo. Będzie całe 10 stron A4 tylko dla zainteresowanych (jeżeli uda mi się aż tyle wspomnień przywołać). Przejdźmy do sedna – jak było na Lednicy?


Z moją grupą na Polach Lednickich byliśmy trochę przed 8 rano. Choć Pola są otwierane dopiero od 8, przed rejestracją były już tłumy ludzi. W sumie nie pamiętam, z jakich parafii byli zgromadzeni tam ludzie – czytałam większość flag, ale jakoś specjalnie nie starałam się tego zapamiętać. Właściwie to czekałam tylko na to, kiedy w końcu wejdziemy na Pola. Byłam ciekawa, jak wyglądają sektory, o których już tyle wiedziałam, i o których wciąż nie dowiedziałam się, który jest najlepszy (dopiero sama, będąc na Polach, mogłam wyrobić sobie zdanie na ten temat).

Co mi się najbardziej podobało na Lednicy? Albo tak jak pytają się mnie wszyscy – CZY mi się podobało? No właśnie, i tutaj pytajcie mnie jak chcecie, ale ja – autentycznie – nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Naprawdę. Nie wiem dlaczego, po prostu, nie potrafię. Mogę opowiedzieć Wam wszystko, co tam się wydarzyło, jedne rzeczy zrobiły na mnie większe, inne mniejsze wrażenie, ale jednoznacznie nie potrafię się wypowiedzieć. Jednoznacznie mogę powiedzieć, że – spodziewałam się czegoś więcej… No, ale – resztę sama muszę sobie dopisać.


Niby pierwsza Lednica bez Ojca Jana Góry, ale… on tam był, poważnie! Za każdym razem, nie zależnie od tego, kto go wspominał – mi łzy do oczu same mi napływały. Wiem, że to przez niego i dzięki niemu tam byłam. Sama nie pojechałabym. Bo po co? Wytłumaczyłabym się, że mam problemy zdrowotne i nie mogę jeździć w tak odległe miejsca. Powiedziałabym sobie, że „kiedyś”, jak będę na studiach, jak będę miała z kim jechać, jak… poukłada mi się w życiu… Naprawdę nie wiem, dlaczego tam pojechałam, jak to w ogóle się stało, że mi się udało (no dobra, na to pytanie akuratnie znam odpowiedź ;), ale jedno wiem na pewno – za rok chcę pojechać raz jeszcze! Ale za rok koniecznie z przyjaciółmi! Bez nich nie jadę, bo wiem, że bez nich będzie tak samo jak w tym roku, czyli trochę „dziwnie”…


Co mi się najbardziej podobało? To zadziwiające, ale na najpiękniejszy moment musiałam czekać najdłużej, do samego wieczoru. Najpiękniejsza była Adoracja Najświętszego Sakramentu. To prawda, że takiej Adoracji jak na Lednicy nie ma nigdzie indziej!

Chociaż powinnam powiedzieć coś innego – powinnam powiedzieć, że najbardziej podobało mi się przejście przez Bramę Miłosierdzia, Bramę-Rybę. Ale nie powiem tego, bo tego przejścia – w przypadku grupy, z którą jechałam – nie było! Tego do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego tak się stało, żałuję tego najbardziej (sic!) (i pewnie do końca życia będę). Dlaczego tak się stało? Po prostu – nasz opiekun/ksiądz tak zdecydował. Organizator zawsze ma decydujące zdanie, tylko szkoda, że później konsekwencje tych decyzji dotykają wszystkich… Ale już, bez rozpamiętywania. Może kiedyś zapomnę.

***


Jeszcze nie skończyłam, a już jest 3 strony A4. Naprawdę chciałam, żeby to był krótki post, ale ja tak mam – jak się rozpiszę, jak przychodzi „wena” nie potrafię skończyć… Dlatego niezainteresowani mogę przeczytać tylko to, co jest tłustym drukiem – nie obrażę się ;)

Po Lednicy teraz mam taki bardzo ciekawy stan – od poniedziałku lub od wtorku cały czas „coś” ze mną się dzieje. Pierwsze miałam gorączkę – na polu było gorąco, a ja chodziłam w bluzie, a pod wieczór już mi tak było źle, że tylko w łóżku leżałam. Następnego dnia miałam kaszel – suchy i okropnie drapiący. Nic nie pomagało. Kolejnego dnia dopadła mnie chrypa. Nic nie mogę mówić! Szczerze? Chyba jeszcze nigdy czegoś takiego nie miałam. Nawet boję się myśleć, co spotka mnie jutro [edit: w kolejnym dniu do chrypy doszedł katar]. Czy ta chrypa minie, czy spotka mnie coś jeszcze gorszego? Ale mam nadzieję, że do poniedziałku się wyleczę…


A 17 czerwca czeka mnie pierwszy egzamin zawodowy. Czy się boję? Bać się nie boję, ale w sumie pasuje go zdać chyba? Niewiele umiem, ale jakoś na te 50% może się załapię? Trochę się uczę, trochę czytam, ale wiadomo jak ja to mam – nie zawsze mi się chce, nie zawsze potrafię się skupić… (zawsze się usprawiedliwiam). No, ale zobaczymy, może jeszcze się uda. Jeszcze dokładnie tydzień! Później 30 czerwca kolejny – ale ten gorszy – praktyczny… Tego to się poważnie boję!

No, ale… Już chyba napisałam Wam wszystko, co miałam napisać. Mogłabym jeszcze coś dodać, ale kto to będzie chciał czytać? Zostawiam Wam kilka zdjęć z Lednicy. Wiem – nic nie widać. Taka jakość, że powinnam ich w ogóle nie pokazywać (ZAŁAMANA), ale cóż lepszego mam zrobić bez aparatu, z telefonem 5 mpx, nieodpornym na rażące światło słoneczne… Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dane mi będzie wrócić do fotografowania…

Zakończenie pesymistyczne, ale za to pozdrawiam słonecznie! Piękna pogoda jest dzisiaj na dworze! Nic tylko się cieszyć (bo opalać się już nie będę – Lednica spaliła mnie w całości!).

Buziaki!
     Sia

P.S. Tytuł posta nieprzypadkowy - niedługo przekonacie się dlaczego :P 

8 komentarzy:

  1. faktycznie, dłuuugi post, ale czytałam go z wypiekami na twarzy. lubię takie przeżycia i dlatego też w pełni rozumiem Twoje odczucia, że było fajnie, ale. ;) przejście przez rybę zawsze wydawało mi się bardzo istotnym punktem Lednicy, stąd dziwi mnie decyzja Waszego opiekuna i szczerze mówiąc, zapomnisz dopiero wtedy, gdy jednak przez nie przejdziesz, czego w przyszłym roku szczerze Ci życzę. ;)
    i powodzenia na egzaminach, trzymam kciuki! ;)
    pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właśnie jest bardzo istotny punkt całej Lednicy. Podobno mojej koleżance ów ksiądz tłumaczył się tak, że jak kilka lat temu przechodził przez Rybę ze swoją grupą to wielu młodych bardzo tam przeklinało, więc nie chciał drugi raz tego słuchać... A ja powiem tak - gorszych przekleństw od tych, których ja musiałam wysłuchiwać w autobusie, wypowiadanych przez chłopaków z naszej grupy, to pod Bramą na pewno by nie usłyszał...
      Dziękuję :) Również pozdrawiam :) ♥

      Usuń
  2. Zdjęcia nie są takie złe. Widać, że dużo się działo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 5 lat temu rozmyślałam nad uczestnictwem w Spotkaniu Młodych na Lednicy i niestety się nie zdecydowałam. Pamiętam jak w mojej klasie z gimnazjum zebrała się grupka osób wyruszających na Lednicę. Przywieźli ze sobą tak cudowne wspomnienia,że co roku powracają do tego miejsca. O Ojcu Janie Górze usłyszałam dopiero po jego śmierci, tym postem zachęciłaś mnie do nabycia wiedzy o tej wyjątkowej osobie. Pozdrawiam i życzę zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wytrwałam do końca :) Bardzo mnie zainteresowałaś i super się czytało :) Sporo przeciwności na Ciebie czekało, ale dobrze, że jednak pojechałaś. Oby w przyszłym roku udało Wam się pojechać, niech każdy już wcześniej odkłada pieniądze, żeby nie było takich nieprzyjemnych sytuacji :) Naprawdę ciekawe wydarzenie :)
    Wracaj do zdrowia i powodzenia na egzaminie :) Ja chodziłam do technikum i też miałam egzamin zawodowy, więc wiem jaki to stres :) Porównywalny z tym maturalnym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) W tym roku poprawiałam tylko maturę z WOS-u, dlatego dużego stresu nie było, więc może na zawodowym też nie będzie tak źle (tzn. pisemnego się nie boję, ale praktycznego strasznie).

      Usuń
  5. A mnie te zdjęcia bardzo się podobają, oddają klimat, a to najważniejsze. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem czy to Ci się spodoba... ale w pierwszej chwili myślałam, że te zdjęcia są porobione tak specjalnie! :D I bardzo mi się podobają. A Lednica to niesamowite przeżycie...

    OdpowiedzUsuń