Hej!
Pewnie
zauważyliście – dawno na moim blogu nie było żadnego luźniejszego wpisu.
Takiego o mnie, o tym, co ostatnio robię, co się u mnie dzieje… Gdzie się podziały moje pasje? Tego
pytania też dawno sobie nie zadawałam. A to wielki błąd! Bo przecież po to tego
bloga zakładałam. Żeby „dzielić się z
Wami sobą”, swoimi zainteresowaniami i miłościami. No dobra, książki i
pisanie to też moja pasja, ale chyba nie można wyłącznie czytać?
Z
przyzwyczajenia, mam ochotę powiedzieć, że u mnie nic nowego, nic ciekawego się
nie dzieje. Ale to nie prawda, bo trochę
się dzieje.
Miałam
ostatnio okazję spełnić jedno ze swoich „marzeń” – chociaż nie jestem pewna,
czy to było marzenie, czy bardziej ktoś mi powiedział, że „muszę” tam być –
mianowicie, 4 czerwca po raz pierwszy
udało mi się być na Spotkaniu Młodych na Lednicy. Jednak, o tym, jak udało
mi się tam pojechać powinnam napisać co najmniej książkę – bo to jest zbyt
długa historia, żebym mogła o tym pisać na blogu, ale pokrótce… (dla
zainteresowanych – prawdopodobnie napiszę ok. 10 stron A4 wspomnień).
Pamiętam
jak rok temu (może dwa lata temu) słuchałam rekolekcji internetowych Ojca Jana
Góry. Nie wiem, co ten człowiek w sobie miał i jak on to zrobił, ale potrafił
mnie rozbawić do łez i sprawić, że naprawdę poczułam się wyjątkowo. On mówił „Kocham
Was” do wszystkich, a jednak czuło się, jakby
to „Kocham” było skierowane tylko do jednej konkretnej osoby, tylko do mnie…
Wtedy jeszcze za wiele nie wiedziałam o Lednicy, nie wiedziałam, co tam się
dzieje. Gdzieś, kiedyś, ktoś mi o niej odpowiadał, ale dopiero po przesłuchaniu
tych rekolekcji dowiedziałam się, że Lednica to dzieło tego niesamowitego dominikanina.
Chciałam tam pojechać, poznać go…
Zaraz po internetowych rekolekcjach nie udało się, ponieważ miałam w tamtym
roku wesele brata. No to za rok, pomyślałam. No to za rok. Przez ten czas nawet
już nie myślałam o Lednicy, nie myślałam o Ojcu Janie. Dopiero, gdy
dowiedziałam się o Jego śmierci… Chyba nie muszę mówić, jak wielki był to dla
mnie szok, bo był ogromny, nie mogłam w to uwierzyć. Chociaż, pamiętam, że
doświadczyłam wtedy czegoś bardzo dziwnego – bardziej radości niż smutku – no to
mamy nowego świętego! Umrzeć w trakcie odprawiania Mszy Świętej i w dodatku w
czasie rorat, czasie oczekiwania, niemal przed samym Bożym Narodzeniem,
niespodziewanie… tak mógł tylko Ojciec Jan Góra!
Niemal
zaraz po śmierci Ojca Jana pomyślałam sobie: zrobię projekt o Lednicy, o Ojcu
Janie; popytam ludzi, jaki on był, dlaczego wszyscy tak bardzo się Nim „zachwycali”
i kochali go… Ale z tym projektem to też
właściwie nie wiem, dlaczego postanowiłam go zrobić, skąd ten pomysł… Od
samego początku wmawiam sobie, że to wszystko przez Ojca Jana, bo ja w życiu
nie wpadłabym na taki [szalony] pomysł.
Projekt
nie był łatwy (a przynajmniej nie tak łatwy jak się spodziewałam), jednak nie
będę o nim pisać – można przeczytać o nim na moim blogu, ba, nawet można go w całości
przeczytać on-line – do czego gorąco zachęcam, naprawdę warto!
Projekt
skończyłam gdzieś na początku maja. Miesiąc przed Spotkaniem na Lednicy.
Właściwie już było prawie pewne, że pojadę. Miałam jechać z przyjaciółką i
przyjacielem 3 czerwca do Poznania, a później, 4 czerwca, z rana na Lednicę, a
na Lednicy miała dołączyć do nas jeszcze jedna koleżanka. Już wszystko było
przygotowane, nawet chyba nocleg już też mieliśmy pewny… A tu nagle, 2 tygodnie przed Lednicą, kolega pisze, że nie może jechać.
Na bank nie pojedzie. A jak on nie jedzie to przyjaciółka wiadomo, że też nie… Byłam
w wielkim szoku. Strasznie się na nim zawiodłam, nie potrafiłam zrozumieć jego
decyzji… Chociaż powinnam. Ja w końcu też nie mam pieniędzy (choć rodzice za
bardzo mnie kochają, żeby mogli mi nie pozwolić jechać). Nie odzywałam się do
przyjaciół przez tydzień! Zablokowałam ich nawet na Facebooku. Koleżanka była
zrozpaczona, że mnie „straciła”, ale ja też. Nie chciałam tracić przyjaciół na
zawsze, a przez mój egoizm o mało tego nie zrobiłam. Pogodziliśmy się dopiero
wtedy, gdy cudem okazało się, że jest organizowany wyjazd z Rzeszowa (chyba
jedyny w całym tak dużym mieście…) i mogę jechać. To nie moja diecezja, ani nie
moje miasto, ale w sumie mam blisko, więc nie mogłam się usprawiedliwiać. A poza
tym, nie mogłam teraz zrezygnować, skoro sama o ten cud prosiłam!
(…)
Dobra,
ale nie będę pisała o wszystkim, bo wyjdzie za długo. Będzie całe 10 stron A4
tylko dla zainteresowanych (jeżeli uda mi się aż tyle wspomnień przywołać). Przejdźmy
do sedna – jak było na Lednicy?
Z
moją grupą na Polach Lednickich byliśmy trochę przed 8 rano. Choć Pola są otwierane dopiero od 8, przed
rejestracją były już tłumy ludzi. W sumie nie pamiętam, z jakich
parafii byli zgromadzeni tam ludzie – czytałam większość flag, ale jakoś
specjalnie nie starałam się tego zapamiętać. Właściwie to czekałam tylko na to,
kiedy w końcu wejdziemy na Pola. Byłam ciekawa, jak wyglądają sektory, o
których już tyle wiedziałam, i o których wciąż nie dowiedziałam się, który jest
najlepszy (dopiero sama, będąc na Polach, mogłam wyrobić sobie zdanie na ten
temat).
Co mi się najbardziej podobało na Lednicy?
Albo tak jak pytają się mnie wszyscy – CZY mi się podobało? No właśnie, i tutaj
pytajcie mnie jak chcecie, ale ja – autentycznie – nie potrafię odpowiedzieć na
to pytanie. Naprawdę. Nie wiem dlaczego, po prostu, nie potrafię. Mogę
opowiedzieć Wam wszystko, co tam się wydarzyło, jedne rzeczy zrobiły na mnie
większe, inne mniejsze wrażenie, ale jednoznacznie nie potrafię się
wypowiedzieć. Jednoznacznie mogę powiedzieć, że – spodziewałam się czegoś
więcej… No, ale – resztę sama muszę sobie dopisać.
Niby pierwsza Lednica bez Ojca Jana Góry,
ale… on tam był, poważnie! Za każdym razem, nie zależnie od tego, kto go
wspominał – mi łzy do oczu same mi napływały. Wiem, że to przez niego i dzięki
niemu tam byłam. Sama nie pojechałabym. Bo po co? Wytłumaczyłabym się, że mam
problemy zdrowotne i nie mogę jeździć w tak odległe miejsca. Powiedziałabym
sobie, że „kiedyś”, jak będę na studiach, jak będę miała z kim jechać, jak… poukłada
mi się w życiu… Naprawdę nie wiem, dlaczego tam pojechałam, jak to w ogóle się
stało, że mi się udało (no dobra, na to pytanie akuratnie znam odpowiedź ;),
ale jedno wiem na pewno – za rok chcę pojechać raz jeszcze! Ale za rok
koniecznie z przyjaciółmi! Bez nich nie jadę, bo wiem, że bez nich będzie tak
samo jak w tym roku, czyli trochę „dziwnie”…
Co mi się najbardziej podobało? To
zadziwiające, ale na najpiękniejszy moment musiałam czekać najdłużej, do samego
wieczoru. Najpiękniejsza była Adoracja Najświętszego Sakramentu. To prawda, że
takiej Adoracji jak na Lednicy nie ma nigdzie indziej!
Chociaż
powinnam powiedzieć coś innego – powinnam
powiedzieć, że najbardziej podobało mi się przejście przez Bramę Miłosierdzia,
Bramę-Rybę. Ale nie powiem tego, bo tego przejścia – w przypadku grupy, z
którą jechałam – nie było! Tego do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego tak
się stało, żałuję tego najbardziej (sic!) (i pewnie do końca życia będę). Dlaczego
tak się stało? Po prostu – nasz opiekun/ksiądz tak zdecydował. Organizator
zawsze ma decydujące zdanie, tylko szkoda, że później konsekwencje tych decyzji
dotykają wszystkich… Ale już, bez rozpamiętywania. Może kiedyś zapomnę.
***
Jeszcze
nie skończyłam, a już jest 3 strony A4. Naprawdę chciałam, żeby to był krótki
post, ale ja tak mam – jak się rozpiszę, jak przychodzi „wena” nie potrafię
skończyć… Dlatego niezainteresowani mogę
przeczytać tylko to, co jest tłustym drukiem – nie obrażę się ;)
Po
Lednicy teraz mam taki bardzo ciekawy
stan – od poniedziałku lub od wtorku cały czas „coś” ze mną się dzieje.
Pierwsze miałam gorączkę – na polu
było gorąco, a ja chodziłam w bluzie, a pod wieczór już mi tak było źle, że
tylko w łóżku leżałam. Następnego dnia miałam kaszel – suchy i okropnie drapiący. Nic nie pomagało. Kolejnego
dnia dopadła mnie chrypa.
Nic nie mogę mówić! Szczerze? Chyba jeszcze nigdy czegoś takiego nie miałam.
Nawet boję się myśleć, co spotka mnie jutro [edit: w kolejnym dniu do chrypy doszedł katar]. Czy ta chrypa minie, czy spotka
mnie coś jeszcze gorszego? Ale mam nadzieję, że do poniedziałku się wyleczę…
A 17 czerwca czeka mnie pierwszy egzamin
zawodowy. Czy się boję? Bać się nie boję, ale w sumie pasuje go zdać chyba?
Niewiele umiem, ale jakoś na te 50% może się załapię? Trochę się uczę, trochę
czytam, ale wiadomo jak ja to mam – nie zawsze mi się chce, nie zawsze potrafię
się skupić… (zawsze się usprawiedliwiam). No, ale zobaczymy, może jeszcze się uda. Jeszcze dokładnie tydzień!
Później 30 czerwca kolejny – ale ten
gorszy – praktyczny… Tego to się
poważnie boję!
No,
ale… Już chyba napisałam Wam wszystko, co miałam napisać. Mogłabym jeszcze coś dodać, ale
kto to będzie chciał czytać? Zostawiam
Wam kilka zdjęć z Lednicy. Wiem – nic nie widać. Taka jakość, że powinnam
ich w ogóle nie pokazywać (ZAŁAMANA),
ale cóż lepszego mam zrobić bez aparatu, z telefonem 5 mpx, nieodpornym na
rażące światło słoneczne… Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dane mi będzie wrócić
do fotografowania…
Zakończenie
pesymistyczne, ale za to pozdrawiam słonecznie! Piękna pogoda jest dzisiaj na
dworze! Nic tylko się cieszyć (bo opalać się już nie będę – Lednica spaliła
mnie w całości!).
Buziaki! ♥
Sia
P.S. Tytuł posta nieprzypadkowy - niedługo przekonacie się dlaczego :P
faktycznie, dłuuugi post, ale czytałam go z wypiekami na twarzy. lubię takie przeżycia i dlatego też w pełni rozumiem Twoje odczucia, że było fajnie, ale. ;) przejście przez rybę zawsze wydawało mi się bardzo istotnym punktem Lednicy, stąd dziwi mnie decyzja Waszego opiekuna i szczerze mówiąc, zapomnisz dopiero wtedy, gdy jednak przez nie przejdziesz, czego w przyszłym roku szczerze Ci życzę. ;)
OdpowiedzUsuńi powodzenia na egzaminach, trzymam kciuki! ;)
pozdrawiam serdecznie.
To właśnie jest bardzo istotny punkt całej Lednicy. Podobno mojej koleżance ów ksiądz tłumaczył się tak, że jak kilka lat temu przechodził przez Rybę ze swoją grupą to wielu młodych bardzo tam przeklinało, więc nie chciał drugi raz tego słuchać... A ja powiem tak - gorszych przekleństw od tych, których ja musiałam wysłuchiwać w autobusie, wypowiadanych przez chłopaków z naszej grupy, to pod Bramą na pewno by nie usłyszał...
UsuńDziękuję :) Również pozdrawiam :) ♥
Zdjęcia nie są takie złe. Widać, że dużo się działo :)
OdpowiedzUsuń5 lat temu rozmyślałam nad uczestnictwem w Spotkaniu Młodych na Lednicy i niestety się nie zdecydowałam. Pamiętam jak w mojej klasie z gimnazjum zebrała się grupka osób wyruszających na Lednicę. Przywieźli ze sobą tak cudowne wspomnienia,że co roku powracają do tego miejsca. O Ojcu Janie Górze usłyszałam dopiero po jego śmierci, tym postem zachęciłaś mnie do nabycia wiedzy o tej wyjątkowej osobie. Pozdrawiam i życzę zdrowia!
OdpowiedzUsuńWytrwałam do końca :) Bardzo mnie zainteresowałaś i super się czytało :) Sporo przeciwności na Ciebie czekało, ale dobrze, że jednak pojechałaś. Oby w przyszłym roku udało Wam się pojechać, niech każdy już wcześniej odkłada pieniądze, żeby nie było takich nieprzyjemnych sytuacji :) Naprawdę ciekawe wydarzenie :)
OdpowiedzUsuńWracaj do zdrowia i powodzenia na egzaminie :) Ja chodziłam do technikum i też miałam egzamin zawodowy, więc wiem jaki to stres :) Porównywalny z tym maturalnym :)
Bardzo dziękuję :) W tym roku poprawiałam tylko maturę z WOS-u, dlatego dużego stresu nie było, więc może na zawodowym też nie będzie tak źle (tzn. pisemnego się nie boję, ale praktycznego strasznie).
UsuńA mnie te zdjęcia bardzo się podobają, oddają klimat, a to najważniejsze. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to Ci się spodoba... ale w pierwszej chwili myślałam, że te zdjęcia są porobione tak specjalnie! :D I bardzo mi się podobają. A Lednica to niesamowite przeżycie...
OdpowiedzUsuń