środa, 29 czerwca 2016

Mój dom. Mój świat - (mój) o. Jan Góra OP


Trzymając w rękach książkę o. Jana Góry„Mój dom. Mój świat”, ze łzami w oczach chciałabym Wam napisać, że spełniło się jedno z moich największych marzeń – mam tę książkę! Może dla niektórych wyda się to dziwne, ale dla mnie to prawdziwy cud – że mogę ją przeczytać, że będę mogła do niej wracać, że…  od teraz mam o. Jana zawsze przy sobie!

Ojciec Jan Góra pochodził z Prudnika. Zaraz po maturze wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego w Krakowie, do dominikanów. To była decyzja spontaniczna, ale pewna; bo czasami trzeba zaryzykować, postawić pierwszy krok, by przekonać się, gdzie jest nasze miejsce. Dzięki jego spontanicznym decyzjom powstały także Jamna, Lednica i Hermanice – ośrodki, których ojciec Jan był twórcą i animatorem, w których wiele osób odnajdywało swoją Drogę, sens Życia i uczyło się prawdziwej, bezwarunkowej Miłości. A ojciec Jan, jako duszpasterz młodzieży (nie tylko akademickiej), wkładając w to całe swoje serce, pomagał młodym rozwijać się w czasie swojego dorastania – wzrastać duchowo.

„Ryzykiem było zawsze zajęcie stanowiska, które byłoby zdecydowane albo też inne od wszystkich, mniej popularne. Ludzie jednak w swojej odwiecznej paidei, wtedy gdy stawiają krok naprzód, zawsze ryzykują. Dlatego też niektórzy wstępują do zakonu.”(1) 

W pierwszej części książki – „Mój dom” – o. Jan Góra opowiada z wielką pokorą i szacunkiem o czasie swojego nowicjatu i późniejszego kapłaństwa. Opisuje radości i smutki, trudy, ale i piękne owoce rodzące się z bycia prawdziwym, oddanym zakonnikiem – nie tylko z nazwy, ale z powołania i nieustannej pracy nad sobą. Opowiada o klasztorze dominikańskim, który stał się jego nowym domem, domem, który niezwykle ukochał, który wiele go nauczył… Czytając te wspomnienia, można by się zastanawiać, czy to na pewno ten sam dominikanin, którego większość zapamiętała jako nieco mniej poważnego. Ale właśnie tacy są Szaleńcy Pana Boga – nie zawsze idealni, ale zawsze konsekwentni w swoim postępowaniu; na wszelkie sposoby – czasami odbiegające od stereotypów – starają się wydać najlepsze owoce.

„Zawsze chodzi mi o to samo: o unikanie zgody na świat przypadkowy, na świat wyczerpujący się każdorazowo w swojej nietrwałej egzystencji, która jest tym, czym jest teraz i która do niczego nie odsyła. Ale potrzeba mi szukać odniesienia, które byłoby w stanie przebić obojętność świata; trzeba mi szukać transcendencji i wyjścia poza empiryczne jakości tego świata.” (2)

W kolejnym etapie ten „dom”, można powiedzieć, rozszerza się i tworzy się „świat”. „Mój świat”. Świat ojca Jana Góry, którym byli wszyscy ludzie, jakich poznawał na swojej drodze, wszystkie miejsca, sytuację i niezapomniane momenty, które pozostawiły ślad w jego sercu. Niby świat nigdy nie zastąpi prawdziwego domu, domowego ciepła i czułości, ale świat też jest potrzebny do rozwoju. Ojciec Jan doskonale to rozumiał, dlatego w książce „Mój świat” spisał wspomnienia z tych wielu wspólnych chwil spędzonych z młodzieżą, współbraćmi zakonnymi i bliskimi.

Wzruszające są te wspomnienia z młodzieżą. Najpierw w ogóle nie chciał nawet myśleć o tym, że mógłby się nimi „zajmować”, rozmawiać, pomagać, a później, jak gdyby nigdy nic, ukochał tę młodzież, zajęła ona sporą cząstkę tego jego ogromnego świata. Zabierał młodych na wakacje, w góry, uczył samodzielności i odpowiedzialności, zajmował się nimi jak prawdziwy ojciec. I był ich ojcem. A gdy on zaniemógł, przebywał w szpitalu, nawet nie musiał się przypominać – pamiętali, żeby odwiedzić, przynieść kwiaty i napisać list.

Czytając teraz te teksty o. Jana, nie mam żadnych wątpliwości, że był to święty człowiek. Bo któż inny potrafiłby napisać w taki sposób „Wiec na kasztanie”, tekst o objawieniu aniołów. Ani mi przez myśl nie przeszło, że on ten wiec aniołów wymyślił – on go naprawdę widział, przez swoją świętość potrafił go zobaczyć. Podobnie tekst „Mróz na szybach”. Ileż osób, wpatrując się w szron na szybie, potrafi cokolwiek w nim dostrzec? Pewnie niewiele. A o. Jan widział, a nawet więcej niż widział – potrafił być wdzięczny za ten niewielki cud, za ten kawałek Nieba na ziemi. I te rozmowy z kasztanem… trzeba bardzo uważnie słuchać, żeby usłyszeć, co chce powiedzieć nam kasztan, pamiętający jeszcze czas powstania warszawskiego.

„A moje życie jest ważne. Nie będę wcale ukrywał – jest najważniejsze. Bo kiedy żyję ja, cały świat żyje i cieszy się wraz ze mną. A kiedy umrę, będzie najprawdziwszy koniec świata. Bo świat zaczął się wraz ze mną i wraz ze mną się skończy. W Kościele zawsze z największą powagą wierzono, że każdy bez wyjątku człowiek jest odrębnie kochany przez Boga i że wartość każdego z nas przekracza wszelką ludzką skale. Kiedy więc umrę, będzie najprawdziwszy koniec świata, i dlatego, póki żyję, trzeba mi słuchać aniołów. ” (3)

Lektura ponownie wydanych, przez Polską Prowincję Dominikanów, Wydawnictwo W drodze, książek ojca Jana Góry jakby trochę przeniosła mnie w inny wymiar, bardziej duchowy. Więcej zastanawiałam się nad tą książką, więcej nad nią myślałam niż gdy czytam inne powieści. Może to wynika z głębi, z jaką ten dominikanin pisał swoje opowiadania, a może po prostu jest to konsekwencją mojego wielkiego szacunku i miłości do niego. Wiele mu zawdzięczam, wiele mnie nauczył, a ta książka, którą mogę trzymać teraz w rękach, jest tylko potwierdzeniem tego, jak jego słowa zawsze były dla mnie drogowskazem. Drogowskazem ku czemuś trwałemu, niezniszczalnemu, wiecznemu. Ku „czemuś więcej”.

Sia
________________________________
(1) Jan Góra OP, Mój dom. Mój Świat, Wydawnictwo W drodze, s. 79
(2) Tamże, s. 122
(3) Tamże, s. 174

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz