Trzymając w rękach książkę o. Jana Góry„Mój dom. Mój świat”, ze łzami w oczach chciałabym Wam napisać, że spełniło się
jedno z moich największych marzeń – mam tę książkę! Może dla niektórych wyda
się to dziwne, ale dla mnie to prawdziwy cud – że mogę ją przeczytać, że będę
mogła do niej wracać, że… od teraz mam
o. Jana zawsze przy sobie!
Ojciec Jan Góra pochodził z Prudnika. Zaraz po maturze wstąpił do
Zakonu Kaznodziejskiego w Krakowie, do dominikanów. To była decyzja
spontaniczna, ale pewna; bo czasami trzeba zaryzykować, postawić pierwszy krok,
by przekonać się, gdzie jest nasze miejsce. Dzięki jego spontanicznym decyzjom
powstały także Jamna, Lednica i Hermanice – ośrodki, których ojciec Jan był
twórcą i animatorem, w których wiele osób odnajdywało swoją Drogę, sens Życia i
uczyło się prawdziwej, bezwarunkowej Miłości. A ojciec Jan, jako duszpasterz
młodzieży (nie tylko akademickiej), wkładając w to całe swoje serce, pomagał
młodym rozwijać się w czasie swojego dorastania – wzrastać duchowo.
„Ryzykiem było zawsze zajęcie stanowiska,
które byłoby zdecydowane albo też inne od wszystkich, mniej popularne. Ludzie
jednak w swojej odwiecznej paidei, wtedy
gdy stawiają krok naprzód, zawsze ryzykują. Dlatego też niektórzy wstępują do
zakonu.”(1)
W
pierwszej części książki – „Mój dom”
– o. Jan Góra opowiada z wielką pokorą i szacunkiem o czasie swojego nowicjatu
i późniejszego kapłaństwa. Opisuje radości i smutki, trudy, ale i piękne owoce rodzące
się z bycia prawdziwym, oddanym zakonnikiem – nie tylko z nazwy, ale z
powołania i nieustannej pracy nad sobą. Opowiada o klasztorze dominikańskim,
który stał się jego nowym domem, domem, który niezwykle ukochał, który wiele go
nauczył… Czytając te wspomnienia, można by się zastanawiać, czy to na pewno ten
sam dominikanin, którego większość zapamiętała jako nieco mniej poważnego. Ale
właśnie tacy są Szaleńcy Pana Boga – nie zawsze idealni, ale zawsze
konsekwentni w swoim postępowaniu; na wszelkie sposoby – czasami odbiegające od
stereotypów – starają się wydać najlepsze owoce.
„Zawsze chodzi mi o to samo: o
unikanie zgody na świat przypadkowy, na świat wyczerpujący się każdorazowo w
swojej nietrwałej egzystencji, która jest tym, czym jest teraz i która do
niczego nie odsyła. Ale potrzeba mi szukać odniesienia, które byłoby w stanie
przebić obojętność świata; trzeba mi szukać transcendencji i wyjścia poza
empiryczne jakości tego świata.” (2)
W
kolejnym etapie ten „dom”, można powiedzieć, rozszerza się i tworzy się
„świat”. „Mój świat”. Świat ojca Jana
Góry, którym byli wszyscy ludzie, jakich poznawał na swojej drodze, wszystkie
miejsca, sytuację i niezapomniane momenty, które pozostawiły ślad w jego sercu.
Niby świat nigdy nie zastąpi prawdziwego domu, domowego ciepła i czułości, ale
świat też jest potrzebny do rozwoju. Ojciec Jan doskonale to rozumiał, dlatego
w książce „Mój świat” spisał wspomnienia z tych wielu wspólnych chwil
spędzonych z młodzieżą, współbraćmi zakonnymi i bliskimi.
Wzruszające
są te wspomnienia z młodzieżą. Najpierw w ogóle nie chciał nawet myśleć o tym,
że mógłby się nimi „zajmować”, rozmawiać, pomagać, a później, jak gdyby nigdy
nic, ukochał tę młodzież, zajęła ona sporą cząstkę tego jego ogromnego świata.
Zabierał młodych na wakacje, w góry, uczył samodzielności i odpowiedzialności,
zajmował się nimi jak prawdziwy ojciec. I był ich ojcem. A gdy on zaniemógł,
przebywał w szpitalu, nawet nie musiał się przypominać – pamiętali, żeby odwiedzić,
przynieść kwiaty i napisać list.
Czytając
teraz te teksty o. Jana, nie mam żadnych wątpliwości, że był to święty
człowiek. Bo któż inny potrafiłby napisać w taki sposób „Wiec na kasztanie”,
tekst o objawieniu aniołów. Ani mi przez myśl nie przeszło, że on ten wiec
aniołów wymyślił – on go naprawdę widział, przez swoją świętość potrafił go
zobaczyć. Podobnie tekst „Mróz na szybach”. Ileż osób, wpatrując się w szron na
szybie, potrafi cokolwiek w nim dostrzec? Pewnie niewiele. A o. Jan widział, a
nawet więcej niż widział – potrafił być wdzięczny za ten niewielki cud, za ten
kawałek Nieba na ziemi. I te rozmowy z kasztanem… trzeba bardzo uważnie
słuchać, żeby usłyszeć, co chce powiedzieć nam kasztan, pamiętający jeszcze
czas powstania warszawskiego.
„A moje życie jest ważne. Nie będę
wcale ukrywał – jest najważniejsze. Bo kiedy żyję ja, cały świat żyje i cieszy
się wraz ze mną. A kiedy umrę, będzie najprawdziwszy koniec świata. Bo świat
zaczął się wraz ze mną i wraz ze mną się skończy. W Kościele zawsze z
największą powagą wierzono, że każdy bez wyjątku człowiek jest odrębnie kochany
przez Boga i że wartość każdego z nas przekracza wszelką ludzką skale. Kiedy
więc umrę, będzie najprawdziwszy koniec świata, i dlatego, póki żyję, trzeba mi
słuchać aniołów. ” (3)
Lektura
ponownie wydanych, przez Polską Prowincję Dominikanów, Wydawnictwo W drodze, książek ojca Jana Góry
jakby trochę przeniosła mnie w inny wymiar, bardziej duchowy. Więcej
zastanawiałam się nad tą książką, więcej nad nią myślałam niż gdy czytam inne powieści.
Może to wynika z głębi, z jaką ten dominikanin pisał swoje opowiadania, a może
po prostu jest to konsekwencją mojego wielkiego szacunku i miłości do niego.
Wiele mu zawdzięczam, wiele mnie nauczył, a ta książka, którą mogę trzymać
teraz w rękach, jest tylko potwierdzeniem tego, jak jego słowa zawsze były dla
mnie drogowskazem. Drogowskazem ku czemuś trwałemu, niezniszczalnemu,
wiecznemu. Ku „czemuś więcej”.
Sia
________________________________
(1) Jan Góra OP, Mój dom. Mój
Świat, Wydawnictwo W drodze, s. 79
(2) Tamże, s. 122
(3) Tamże, s. 174
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz