wtorek, 22 września 2015

Zwykła codzienność, a może.. cuda?


Najczęściej, gdy oglądamy film, oczekujemy od niego czegoś łatwego w odbiorze, czegoś co choć trochę przypomina naszą codzienność. Tylko,  jaka jest ta „nasza codzienność”? Zazwyczaj ona niczym się nie wyróżnia; żyjemy z dania na dzień, często mamy wrażenie, że każdy dzień jest taki sam i nic w nim się nie zmienia. Wszystko jest monotonne, tylko czas stale płynie; uciekają godziny, dni, lata…

Zastanawiając się ostatnio „Co obejrzeć?”, trafiłam na dwa zupełnie nietypowe filmy. A nietypowe z tego powodu, że wymagają od widza bardzo uważnego oglądania. Tych filmów nie można tak po prostu obejrzeć i powiedzieć, czy są dobre czy złe. Produkcje te zmuszają do głębszego zastanowienia się i przeanalizowania, co tak naprawdę chciał przekazać widzom twórca.
W rzeczywistości, ilu widzów, tyle będzie recenzji i interpretacji, ponieważ każdy będzie rozumiał te filmy w inny sposób. Jednym będą one podobały się bardziej, innym mniej, ale tylko tym, którzy w ogóle nie podejmą próby „zrozumienia” ich, filmy nie będą podobały się wcale.

Zawsze będzie mi się to kojarzyło z pewnym momentem i moją reakcją :*
Ponoć miał padać deszcz, a tu naraz wychodzi słońce... Tak, to był cud :D
Dobrze mieć takie wspomnienia :) ♥




Oglądając film „Cuda” (reż. Alice Rohrwacher) można mieć wrażenie, że tam czas płynie bardzo szybko. Liczy się tylko ciągła praca i pogoń za pieniędzmi, by żyć w dostatku. Z drugiej jednak strony, życie ludzi w tym filmie nie wydaje się być monotonne i stale takie same. Ono po prostu jest inne… niż nasze.

Bohaterowie filmu mieszkają na prowincji i zajmują się produkcją miodu. Z jeden strony, każdego dnia robią to samo, z drugiej jednak, u niektórych z bohaterów, można zaobserwować ogromnie zainteresowanie pracą; pracują nie tylko z obowiązku, ale także z pasji i miłości do tego co robią.
Duże zaangażowanie w codziennej pracy można zaobserwować przede wszystkim u Gelsominy, która zawsze chętnie pomaga ojcu przy ulach pszczelich i bardzo poważnie traktuje swoje zadania.

Pewnego razu do wioski przyjeżdża ekipa filmowa z dużego miasta, która ma zamiar pokazać w telewizji program, w którym mieszkańcy będą pokazywać swoje regionalne wyroby. A na rodzinę, która wygra czeka duża nagroda pieniężna.
Gelsomina, widząc kobietę - przebraną za boginię - która opowiadała o tym programie, chce zmienić coś w swoim życiu.  Dzięki „bogini” zaczyna rozumieć, że praca nie musi być czymś monotonnym – może być przyjemnością. A dziewczyna ma już dość ciągłej pracy i stałej rywalizacji; walki o pieniądze i pracy tylko dla pieniędzy. Dlatego postanawia zgłosić swoją rodzinę do programu.

W młodej dziewczynie rodzi się marzenie –chcę być jak ta „bogini” z telewizji. Jednak jej marzenie wcale nie jest takie łatwe w realizacji. Zgłosić się do programu będzie mogła tylko wbrew woli surowego ojca, któremu wcale nie zależy na tym, by ich miód był „popularny na całym świecie”.

Mimo wszystko młoda, pełna zapału dziewczyna, postanawia zgłosić swój produkt regionalny – miód – do konkursu. Od tej pory praca przy produkcji miodu sprawia jej jeszcze więcej radości, ponieważ „ma cel”, który motywuje ją do zaangażowania.

W jej przypadku cel okazał się ważniejszy od woli ojca. Jednak, czy będzie warto ryzykować „utratę” bliskiej osoby, by zyskać tylko pieniądze?



Z innym „cudem” spotkamy się w filmie „Cud” (reż. Daniel Grou). Film ten na pierwszy rzut oka wydaje się być zupełnie inny niż film „Cuda”. Jednak po głębszym zastanowieniu się, można zauważyć, że oba filmy mają ze sobą wiele wspólnego. A szczególnie podobne w odbiorze, moim zdaniem, są zakończenia.

Na początku filmu poznajemy szczęśliwą rodzinę, której żyje się dobrze, i która ma plany na przyszłość. Wszystko jednak zmienia się, gdy dochodzi do nich informacja, że jeden z członków rodziny, Martin, zachorował na raka, a jedyną możliwością wyleczenia go jest transfuzja krwi. Dla większości osób informacja o tym, że jest jakakolwiek szansa by uradować komuś życie byłaby prawdziwym powodem do szczęścia. Jednak tak nie było w przypadku rodziny Martina, która należała do wyznania Świadków Jehowy.

Dlatego Martin, wraz ze swoją przyszłą żoną, ostatecznie podjął decyzję, że, ponieważ nie pozwala mu na to religia, nie będzie się leczył. Była to dla wszystkich członków jego rodziny trudna decyzja, ale wszyscy byli zgodnego zdania, że nie można „sprzeciwiać się prawu swojej religii”.

Po pewnym czasie jego dziewczyna zrozumiała jednak, że nie warto tracić ukochanej osoby z powodu wiary. Zrozumiała, że miłość jest dla niej najważniejsza i była gotowa odejść od religii, by tylko ratować swojego chłopaka. Martin jednak nie podzielał jej zdania i wolał rozstać się z nią niż „rozstać się” ze swoją religią.

W filmie „Cud” pojawia się również wątek o katastrofie samolotu, w której udaje się przeżyć tylko jednej osobie. Według większości osób to, że ten człowiek żyje, to cud, ale czy dla tego człowieka, który został sam, bez rodziny, bez osób, które kochał, życie będzie szczęśliwe, czy on sam będzie umiał cieszyć się z tego cudu?

Zarówno uratowany w katastrofie mężczyzna, jak i dziewczyna Martina, stracili wszystko, co było dla nich najważniejsze – stracili Miłość. Dlatego w ich przypadku, moim zdaniem, nie można mówić o żadnym cudzie. A nawet jeśli, to, czy cud bez Miłości może cieszyć?

Podobnie zakończenie, ale zupełnie przeciwne, jest w filmie „Cuda”

Głównym bohaterom jednak nie udało się jednak wygrać wielkiej nagrody pieniężnej, dziewczynie nie udało się spełnić swojego marzenia o  lepszym życiu. Jednak końcówka filmu przekonuje nas o tym, że spotkał ich o wiele większy, prawdziwy, cud.
Pod koniec filmu pokazana jest rodzina na dworze, leżąca na trawie; wokoło wieje silny wiatr, a z nieba pada deszcz… Czyżby wszystko stracili? Dlaczego w czasie takiej pogody znajdują się na zewnątrz? Możliwe, że stracili wszystko, ale nie stracili najcenniejszego – nie stracili siebie. Chociaż czasami się kłócili, nie mieli dla siebie czasu, byli dla siebie niemili, więzy rodzinne i miłość były silniejsze niż wszystkie przeciwności. Stąd ta końcowa scena pokazuje nam, że sława i pieniądze wcale nie są najważniejsze – najważniejsze są osoby, które się kocha.

Przyznam, że oba filmy były dla mnie bardzo „trudne w oglądaniu”, ale jednak zmusiłam się, by dotrwać do końca. Pewnie nie zdecydowałabym się obejrzeć ich po raz drugi, ale uważam, że przekaz tych filmów jest bardzo bogaty i każdy może interpretować je inaczej. A gdy już podejmiemy się próby „zrozumienia” tych produkcji, może nawet stwierdzimy, że te kilka godzin oglądania nie były stracone – przynajmniej w moim przypadku tak jest.

A Wy skusilibyście się obejrzeć takie filmy? A może wolicie inny gatunek filmowy niż dramat?

Pozdrawiam,

Sia

6 komentarzy:

  1. Myślę, że "Miraculum" bardziej przypadłoby mi do gustu. Ale pierwszy film również wydaje się być interesujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Miraculum" jest w sumie chyba trochę łatwiejsze w odbiorze, ale tak jak wspomniałam, do łatwych te filmy nie należą :D

      Usuń
  2. Jestem wielką kinomaniaczką i uwielbiam oglądać filmy
    a przede wszystkim dobre filmy ;) dramat jest jednym z moich
    ulubionych gatunków (ma drugie miejsce zaraz po horrorze) więc
    myślę że skusze się na te filmy w jakiś jesienny wieczór ;)
    pozdrawiam cieplutko myszko :*
    ayuna-chan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również uwielbiam dramaty... i kiedyś oglądałam mnóstwo horrorów ;) Jednak teraz (od początku roku) już horrorów nie oglądam :D (jedno z postanowień - choć było to bardzo ciężki wyrzeczenie) :D

      Usuń
  3. Pięknie napisane :)) Ja uwielbiam oglądać thrillery, komedie i filmy z tzw. "drugim dnem" :) Najbardziej mnie wzruszył film "Chce się żyć" - wspaniały, wzruszający :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również bardzo lubię film "Chce się żyć" - jest bardzo poruszający, ale i piękny, bo autentyczny!

      Usuń